nie wiem co sie dzisiaj ze mna dzieje. a dokladniej od momentu mojego wkroczenia w progi mojego domu po szkole. okolo godziny piętnastej.
jem obiad. wkurzona jestem. z wielu powodow. do rozmowy odbywanej przez kache, mame, tate oczywiscie sie nie wlaczylam, tylko odpowiadalam krotkimi do granic mozliwosci zdaniami.
poszlam z polowa famili do miasta w celu zakupienia nowego sprzetu zwanego 'komorka'. poszlam do ery. jest promocja. fajnie. sa telefony. fajnie. zaden nie jest rewelacyjny. nie fajnie! jutro kupie. fajnie.
wychodze ze sklepu. nagle poczuwam bol w brzuchu. fak. zazylam ukradkiem ibuprom. pomoglo. ale na chwile. wchodzimy do c. j. patrze. mysle: o fajna bluza. mama nie kupila. wlasnych pieniedzy juz nie posiadam. zalamana patrze jak moja kochana siostrzyczka kupuje sobie buty. kurde no! trudno
idziemy dalej. wchodzimy do pieknego sklepu eko. nerwica mnie bierze na mysl ze znowu bede musiala stac pol godziny przy lodowko-zamrazarce (?). ale coz. postalam. poczekalam az mama zdecyduje ktory to serek jest smaczniejszy, zdrowszy, nowszy, i te de. no po udanym wybiorze serkow idziemy w storne dluopisow. kachna z mamunkom poszly. poogladaly. wybraly. ja zaczekalam przy regale z rajstopami. spojrzalam na nieszczery usmiech pani na 'okladce' i rzucilam krotkie: 'z czego radosc, babolu?'. nie odpowiedziala. przy kasowaniu gosciu czekajac na pieniadze spojrzal na moj brzuch, tak jakby byl jakis nadzwyczajny. ej ludzie ja wiem ze mam duzy brzuch, ale zeby tak wlepiac galy w niego i idiotycznie sie na niego patrzec to jest normalne? dobra. potem spojrzal na mnie. usmiechnal sie. zrobilam krzywa mine. spojrzalam na kaske wchlaniajaca wafelek orzechowy. i prawie ze biegiem wyszlam ze sklepu. w nie pelnym spokoju doszlam do domu. oczywiscie nie obeszlo sie bez klotni z krowa, i wymiany zdan z mamuskom.
przyszlam do domu. wlaczyalm komputer. napisalam notke. zapisalam ja.
no ja nie wiem. u mnie przejawia sie nerwica. na przyklad dzisiaj.
zaraz sie chyba wystrzele w kosmos. ktos ze mna?